
Naoko Ogigami urodziła się w 1972 roku w prefekturze Chiba; w 1994 wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie studiowała reżyserię na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. Jej słodko-melancholijne filmy o charakterystycznym wizualnym stylu cieszą się ogromną popularnością wśród widzów i często pojawiają się na międzynarodowych festiwalach. "Okulary" (2007) i "Kot do wynajęcia" (2012) pokazane zostały na 9. Pięciu Smakach w ramach przeglądu "Kino japońskich reżyserek".
W czasie 11. edycji festiwalu polską premierę będzie miała jej najnowsza produkcja, "Po nitce do kłębka" (2017), nagrodzona Teddy Award podczas tegorocznego Berlinale. Film to historia jedenastoletniej Tomo, zaniedbywanej przez wiecznie nieobecną mamę, która znajduje opiekę u pracującego w księgarni wujka i jego transpłciowej partnerki, pracującej jako pielęgniarka. Subtelna opowieść o budowaniu więzi i dojrzewaniu spotkała się z ciepłym przyjęciem widzów wielu międzynarodowych festiwali.
Jagoda Murczyńska: Twoje filmy często uważane są za szalenie pozytywne, ciepłe, choć jest w nich pewna doza melancholii. W "Po nitce do kłębka" te proporcje się odwracają, a konwencja jest bardziej realistyczna.
Naoko Ogigami: To był bardzo świadomy wybór, chciałam postawić przed sobą wyzwanie. Moje wcześniejsze filmy uznawano w Japonii za yiashi-kei eiga, co można tłumaczyć jako filmy kojące, przynoszące emocjonalne pocieszenie, nieco w duchu slow-life. To nie jest negatywne określenie, ale nie zgadzam się do końca z taką etykietą, nie oddaje wszystkiego, co chciałabym umieścić w swoim kinie. Chciałam nieco przełamać ten wizerunek, zrobić coś nowego, wykonać krok naprzód.
Opowiadasz tym razem o temacie trudnym dla japońskiego społeczeństwa. Jak wygląda w tej chwili sytuacja osób transpłciowych w Japonii?
W świecie rozrywki, w mediach, pojawiają się zarówno osoby homoseksualne jaki i transpłciowe, bywają celebrytami. Często cross-dressing pojawia się w programach komediowych. Widzowie lubią takie programy, ich prowadzący są popularni – jednak zupełnie inaczej wygląda to w codziennych sytuacjach. Osoba homoseksualna w bliskiej rodzinie to problem. Ma spore szanse zetknąć się z ostracyzmem, z niechęcią. Mniejszości seksualne mają swoją przestrzeń w showbiznesie, w klubach, dzielnicach gejowskich, ale poza tymi strefami nie jest łatwo. Nie mają możliwości zawierania związków małżeńskich, trudno im wspólnie kupić czy wynająć mieszkanie. Przygotowując się do filmu spotkałam się z dużą ilością bardzo dramatycznych świadectw, które wykorzystałam tworząc postać nie tylko Rinko, ale też kolegi z klasy Tomo, dręczonego przez rówieśników.
Twoja bohaterka, Rinko, pracuje w szpitalu na oddziale dla osób starszych. To wyjątkowa przestrzeń, wymagająca stałego kontaktu z ludźmi o bardzo różnych postawach i poglądach. Czy w japońskiej rzeczywistości transpłciowa osoba nie miałaby trudności z pracą w takim miejscu?
Wręcz przeciwnie, choć wynika to ze specyficznych względów: to praca uważana za bardzo ciężką, niewdzięczną, stąd nigdy nie ma wystarczającej ilości chętnych, by się jej podjąć. Kiedy przygotowywałam się do pracy nad scenariuszem, słyszałam o kilku transpłciowych osobach pracujących w domach opieki i szpitalach, to też było dla mnie inspiracją. Jest też pewien prozaiczny aspekt – niektóre transpłciowe kobiety mają jeszcze męską budowę ciała, są nieco silniejsze i bardziej wytrzymałe, co okazuje się atutem przy fizycznie wymagającej pracy z niepełnosprawnymi czy obłożnie chorymi pacjentami.

Toma Ikuta wspomniał na konferencji prasowej, że przygotowując się do roli, przyglądał się tradycji onnagata, męskich aktorów grających kobiece role w tradycyjnym japońskim teatrze. Czy dla Ciebie był to także punkt odniesienia?
Tak, Toma ma przyjaciela pracującego jako onnagata, zatrudniliśmy też dla niego nauczyciela, który trenował z nim wszystkie drobne elementy zachowania – takie jak sposób siadania, nalewanie herbaty. Oczywiście w teatrze te kobiece gesty są przerysowane, przesadzone, nienaturalne.
Rinko w ogóle reprezentuje bardzo tradycyjny typ kobiecości. Zawsze cicha, niesamowicie delikatna, zawsze troszcząca się o innych, kontrolująca emocje.
Tak, tak, oczywiście – ten sposób, w jaki przygotowuje jedzenie, dba o dom.
Czy to model nadal atrakcyjny dla młodych kobiet w Japonii?
Dla mnie zdecydowanie nie! Nie lubię gotować i choć bardzo się troszczę o moje bliźniaki, to daleko mi do perfekcyjnej matki. Ale Rinko to taka postać, która idealizuje kobiecość, chce być doskonała, spełniać te najbardziej wyrafinowane wyobrażenia o kobietach, jakie ma japońskie społeczeństwo.
Czy motyw robótek ręcznych to także element tej tradycji?
W Japonii robienie na drutach podobnie jak na Zachodzie kojarzy się z zajęciem dla starszych osób, z czymś co robią babcie. Ale natknęłam się kiedyś na artykuł o parze gejów z Norwegii, Arne i Carlosie, którzy zajmują się właśnie dzierganiem. Bardzo mocno zapadł mi w pamięci ten obraz – dwójka mężczyzn, siedzących przed drewnianym domem, z drutami w rękach. To było naprawdę urocze i zrobiło na mnie duże wrażenie.
Potem zaczęłam zagłębiać się w temat, okazało się, że szydełkowanie pojawia się we współczesnej sztuce jako rodzaj buntu. Przeczytałam o artystce, która w Nowym Jorku robi włóczkowe graffiti, ale też o starszej japońskiej pani, która zrobiła na drutach rzeźbę swojego syna w skali 1:1. Dziwaczne i urocze. Chciałam mieć coś podobnego w filmie – coś, co nie będzie zwykłą robótką na drutach, ale czymś naprawdę wyjątkowym.

"Dziwaczny i uroczy" to określenie, które świetnie pasuje do wielu bohaterów twoich filmów. Dlaczego właśnie takie postaci interesują cię najbardziej?
To po części wynika z mojej własnej biografii. Spędziłam kilka lat w Stanach Zjednoczonych, gdzie czułam się inna, w mniejszości – jako kobieta z Azji, niemówiąca idealnym angielskim. A kiedy wróciłam do Japonii, okazało się, że tam też jestem już nieco obca, stałam się outsiderką. Miałam 28 lat, nie miałam pracy, pieniędzy, chłopaka. Mieszkałam z rodzicami, sąsiedzi dziwnie na mnie spoglądali. Czułam się nie na miejscu.
A jak wygląda twoja pozycja w świecie japońskiego kina? Jesteś kobietą reżyserką, działasz w ramach niezależnego kina, sama produkujesz swoje filmy.
Mam szczęście pracować z ludźmi, którzy nie mają uprzedzeń, nie byłam nigdy dyskryminowana – pewnie zerwałabym taką współpracę na samym początku. Wydaje mi się też, że reżyserkom, aktorkom, pisarkom nie jest tak źle. Trudniej mają kobiety, które chcą pracować jako producentki na przykład, zderzają się z wieloma problemami, wkraczając w tę biznesową sferę kina.
Czy zdobycie funduszy na realizację "Po nitce do kłębka" było kłopotliwe – choćby ze względu na niepopularny temat?
W momencie, gdy do projektu dołączył Toma Ikuta, wszystko stało się znacznie łatwiejsze. To duże nazwisko, bardzo popularny aktor, co otworzyło przed nami wiele drzwi. Dla niego nie był to typowy wybór, mój film – niezależna, autorska produkcja – odbiega znacznie od tego, co robił wcześniej. To było duże wyzwanie, zmiana wizerunku. Byłam niemal pewna, że odrzuci naszą propozycję, a jednak się zgodził, niemal natychmiast.
Początkowo szukałam zresztą do tej roli transpłciowej aktorki, ale jest ich bardzo niewiele; łatwiej znaleźć cross-dresserów, ale specjalizują się oni w rolach komediowych, a zupełnie nie o to chodziło.

Jak znalazłaś dziewczynkę do roli Tomo?
Przesłuchaliśmy na castingach ponad sto młodych aktorek, Rinka Kakihara była po prostu najlepsza. Świetnie się z nią pracowało, była bardzo naturalna i w lot rozumiała, czego od niej potrzebuję. Szybciej nawet niż Ikuta, któremu czasem musiałam bardzo dokładnie wszystko tłumaczyć...
Rinka podeszła do swojego zadania bardzo poważnie – na początku przygotowała drobiazgowe notatki: przy każdej scenie zaznaczyła sobie emocję, która powinna się w niej znaleźć. Wytłumaczyłam jej wtedy, że to wszystko się rzeczywiście zgadza, ale ludzkie serce nie reaguje w taki sposób, że zwykle czujemy więcej niż jedną emocję. Uczucia są czymś instynktownym, czymś w co się wpada, nie planując wcześniej.
Czy cała ekipa nauczyła się robić na drutach?
Ja nie! Nadal nie umiem. Ale aktorzy naprawdę się nauczyli. Potrzebowaliśmy zresztą wiele gotowych robótek, więc pracował nad nimi nie tylko pion scenografii, ale też krewni, mamy, siostry, ktokolwiek umiał pomóc. Wielkie wspólne dzierganie.
Wywiad przeprowadzony w lutym 2017 r.
"Po nitce do kłębka", reż. Naoko Ogigami, Japonia 2017 [Pokazy Specjalne]
seanse: Kinoteka 18 lis 2017 18:00, Muranów 19 lis 2017 10:30